Pielęgniarstwo.
Jest
to swego rodzaju klątwa, która trzyma człowieka przy życiu, aby potem wyssać z
niego wszelkie pokłady energii, a człowiek nadal żyje i, o dziwo, chce więcej.
Tak, jest to dość przyjemny rodzaj tortury, zadawanej na własne życzenie. Jeśli
ktoś wybiera pielęgniarstwo jako kierunek na przeczekanie, to idzie prostą drogą do krwi, nieprzespanych nocy i ciągle
podniesionego ciśnienia od stresu, nieprzespanych nocy i krwi.
Ja
tę klątwę otrzymałam, o ile dobrze pamiętam, w wieku 6 lat, kiedy to w mojej
główce ubzdurał się plan, że zostanę pediatrą. Tak, pediatrą. Ta myśl trzymała
się mnie przez cały czas, aż do czasu brutalnego, niczym upadek z roweru, zderzenia z udręką każdego licealisty, a mianowicie maturą. Kiedy łzy
porażki zostały wytarte, trzeba było ułożyć sobie nowy plan na życie. „Może fizjoterapia?
Może położnictwo? Dzieci są fajne, można odbierać porody, ale ... jest wąski
zakres świadczeń, a ja chcę więcej. To może ... pielęgniarstwo?”
Pielęgniarstwo
zostało zaakceptowane wraz z listem, który niczym w Harry`m Potterze, otwierał
mi drogę do drugiego człowieka. Bo nie wyobrażałam sobie innej pracy niż ta w
szpitalu. Na takie coś mówią - powołanie.
Być może jest to inna odmiana powołania albo po prostu uwielbiam biel mundurka
i zapach, drażniący zapach, szpitalnych korytarzy. Być może.
Jedno
wiem, że te 3 lata minęły niczym mrugnięcie okiem i nim się spostrzegłam, nastąpił 13 lipca, który dla mnie był ogromnie znaczący. Oznaczał on bowiem, że jestem pielęgniarką, a
dokładniej otrzymałam licencjat pielęgniarstwa i dał mi wolność w robieniu błędów na
własnej drodze kariery zawodowej, pomijając uśmiercenie pacjenta. Wolność,
która pachnie dezynfekcją. Wolność, która sprawia, że człowiek uzależnia się od
bicia serca. Wolność, która jest jednocześnie usidleniem w jednym miejscu na
kilka lub kilkanaście godzin i jest skazaniem na płacz rodzin po śmierci
bliskiej osoby, łzy wzruszenia świeżej mamy, przerażenie w oczach po diagnozie,
uśmiech po poprawionej poduszce czy zwykły dotyk dłoni, który czasami bywa tak
potrzebny.
Wolność
sprawiła, że pod wpływem pewnych czynników złożyłam swoje CV do pracy i tym
sposobem ... już jutro zaczynam pracę na Oddziale Chirurgii Ogólnej i
Onkologicznej Dzieci i Młodzieży. Piszę to wszystko, czując niepokój, a zarazem
odrobinę ekscytacji przed zmianą. Mówią, że zmiany są potrzebne w życiu.
Owszem, zgadzam się z tym, ale ja jestem osobą, która woli siedzieć w
cieplutkim fotelu niż ruszyć się do kuchni po kubek gorącej herbaty i usiąść na
krześle.
Jednak
po co to wszystko? Po to, aby spisywać swoje przeżycia, dawać rady nowym
osobom, które - tak ja - zaczynają swoją przygodę z pielęgniarstwem, tylko na innym
poziomie, ale pielęgniarka uczy się przez całe życie, więc to też swego rodzaju nauka. Postaram się pomagać, opisywać ważne aspekty związane z pielęgniarstwem,
pracą na Oddziale, a także omawiać, chociażby, jednostki chorobowe, z którymi
pielęgniarka spotyka się na każdym Oddziale, a przynajmniej, z którymi ja
spotkałam się na praktykach. Oczywiście wszystko prostym językiem i na tyle,
jak tylko potrafię.
Na
koniec jeszcze jedno. Pamiętajcie, że tylko
życie poświęcone innym jest warte przeżycia.
Od ostatniego zdania mam ciarki na plecach. Kilka słów, a człowiek ma prawdziwą ochotę wziąć się za siebie. Zapisuję, dziękuję.
OdpowiedzUsuńI co mogę powiedzieć? Gratuluję - zarówno licencjatu, jak i zdobycia pracy po studiach (co teraz wcale nie jest takie oczywiste, zwłaszcza w świetle ostatniej manifestacji) - a także witam w naszym skromnym internetowo-medycznym gronie. :)
Powodzenia
OdpowiedzUsuń